DROGA PRZEZ MĘKĘ 2...

                  KOPIA Z BLOGA
       piątek, 15 stycznia 2010 18:28
 
  Kiedyś często zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie choroba? Czy byłoby lepsze, nie wiem, ale na pewno byłoby mniej bolesne.... zresztą już dawno przestałam się nad tym zastanawiać!!!
 W wieku 20 lat, dramatyczna wizja sprzed lat, okazał się smutną rzeczywistością. Szpital stał się moim drugim domem, a ja po woli stawałam się wrakiem człowieka... chuda, schorowana, załamana i coraz bardziej zakompleksiona. Każda czynność sprawiała mi trudność... zaczęły się kłopoty z chodzeniem, siadaniem, wstawaniem, ubieraniem, utrzymaniem szklanki w ręce, a pokonanie dystansu ok. 5 kroków, z pokoju do łazienki było nie lada wyczynem. W zasadzie bolał mnie każdy staw... od najmniejszego paluszka, po największe biodro. Byłam całkowicie uzależniona od osób trzecich. Nie mogłam się z tym pogodzić. Praktycznie przez kilka lat nie wychodziłam z domu... całymi dniami siedziałam, użalałam się nad sobą i coraz głębiej zamykałam w sobie. Nienawidziłam siebie, za to jak wyglądam, jak chodzę, jak się poruszam... nienawidziłam ludzi, bałam się ich, nie chciałam nikogo widywać, nie chciałam, by mnie ktoś oglądał. Obecność ludzi mnie wręcz paraliżowała.... nie potrafiłam przy nich wykrztusić z siebie słowa, nie potrafiłam powiedzieć pełnego zdania, nic, zero... siedziałam cichutko, jak takie dzikie, wystraszone zwierzątko i marzyłam, żeby już wszyscy poszli, aby znów poczuć się swobodnie. Wówczas moja przyszłość, nastrój, a nawet ubrania w szafie, były koloru CZARNEGO.

 
                         


  Na szczęście, na swej szpitalnej drodze (100 km. od domu) spotkałam mnóstwo cudownych lekarzy i terapeutów, którzy robili co mogli, żeby mi pomóc. Taką iskierką nadziei na zmianę, było poznanie na oddziale, pewnej pani mgr. rehabilitacji (dziś jesteśmy koleżankami) która wyjątkowo przejęła się moim przypadkiem. Codziennie zostawała dłużej w pracy, by ze mną ćwiczyć, dużo rozmawiała, tłumaczyła, podsuwała książki na temat pozytywnego myślenia, namawiała do koniecznej operacji, po której, jak twierdziła zacznę normalnie funkcjonować. Uwierzyłam jej i właśnie dzięki niej, zdecydowałam się na zabieg... była przy mnie w okresie pooperacyjnym, rehabilitowała mnie i pomagała odzyskiwać sprawność, za co jestem jej wdzięczna do dziś. Co prawda, do normalności jeszcze była daleka droga, ale z każdym miesiącem, odpowiednie leczenie i rehabilitacja, w końcu zaczęły przynosić efekty, a ja nareszcie ujrzałam malutkie światełko w tunelu :) Niestety, to światełko zgasło, kiedy dowiedziałam się, że moja ukochana terapeutka, po swoim ślubie, rezygnuje z pracy w szpitalu i przeprowadza się z mężem, z Bydgoszczy, do Poznania - to był dla mnie szok. Jednak przed wyjazdem, zatroszczyła się o moją dalszą rehabilitację i wręczyła mi adres, jak twierdziła świetnego i niezwykle bystrego terapeuty, który kiedyś był u nich na szkoleniu, a co najważniejsze, mieszka w moim miasteczku i na pewno chętnie zajmie sie mną. Kto to był??? :))))